Relacja 2

DRUGA RELACJA DO 7 ULTRA CONTINENTS CLUB👀Cape Town, Africa -30.11.2019 r.

WYJAZD PO PAKIET.

❤ Serdecznie zapraszam do zapoznania się z informacjami o szalonym wydarzeniu, w jakim brałam udział w końcówce zeszłego roku.🏃‍♀️ Ultra Trail Cape Town 65 km 3100 D+⛰, odbyło się 30.11.2019, o godz. 5.00 (nad ranem), miejsce wydarzenia Kapsztad, południowa Afryka🌍. UTCT to jeden z biegów będących także w klasyfikacji bardzo ciekawych zawodów realizowanych pod nazwą Ultra Trail World Tour - zaglądnijcie sobie tutaj: https://www.ultratrail-worldtour.com/. Z tymże w tej rywalizacji liczą się same biegi tak od setuni wzwyż. Jeszcze dla mnie za wcześnie. Może zajmę się tym po 60-tce ;). 🤣 Sceneria tego biegu po prostu epicka. Start z miasta Kapsztad i bieg poprzez Górę Stołową, Głowę Lwa, Wzgórze Sygnałowe, Orangekloof, Llandudno, Hout Bay, Constantia Winelands, górne stoki rezerwatu przyrody Kirstenbosch i Devil's Peak. A to wszystko to część kultowego dziedzictwa przyrodniczego świata i jednego z nowych naturalnie ukształtowanych siedmiu cudów świata. Tak - było pięknie.💋😎 Publikacja relacji to jeden z warunków wymaganych przez organizatorów 7 Ultra Continent Club by wpisać się na listę członków (można się zgłosić już po 3 biegach na różnych kontynentach) i ubiegać się w przyszłości o wpis na listę do Wikipedii ;). Zatem do dzieła. Krótko nie będzie. Zapisuję to jako pamiątkę i coś do czego wrócę jak już biegać nie będę mogła (to w trumnie ;)).. Kapsztad - wiecie co - trochę to daleko :).

Pamiętam jako dziecko na geografii w podstawówce uczyliśmy się wskazywać na mapie, gdzie jest przylądek Dobrej Nadziei, i to było właśnie w tamtej okolicy. 🗺🧭Lecąc tam na bieg odniosłam wrażenie, że dotknę miejsca wskazywanego palcem na mapie. Coś co kiedyś wydawało się całkowicie nierealne, nieosiągalne po prostu się wydarzyło. Warto czekać na takie chwile! Skąd w ogóle akurat ten bieg? Znalazłam ciekawą stronkę prezentującą biegi z podziałem na kontynenty: https://www.ultramarathonrunning.com/races/index.html#polar. Kalendarz był stary, ale był to dla mnie jeden z wyznaczników do poszukiwań. 👀 Trwały one wiele godzin (i trwają nadal), aż w końcu powstała wstępna lista, a w tym i Ultra Trail Cape Town, gdzie na liście ot tak zapisałam: "Jadę :)".✔😆 Ups. Zapisy na bieg otwierane były w marcu (https://www.ultratrailcapetown.com/). Ręce mi się trzęsły. 😱😰🥶🥵😨 W efekcie źle wpisałam dane (dwa razy nazwisko i imię :) przez co nie ma mnie w klasyfikacji Itra. Krzyczałam z emocji, że nie wiem co robię chyba upadłam na głowę. Mąż siedział koło mnie i wcisnął enter w formularzu do rejestracji, bo mogłabym tego z nieufności do siebie nie zrobić:). W tym momencie nie miałam żadnych biletów lotniczych, noclegów - NIC! Ale zapisana byłam, więc cel był :). Całą organizacją wyjazdu zajął się oczywiście najlepszy spec na świecie (drugiego takiego nie znajdziecie - czyli mój mąż). Ogarnął wszystko!!! Wszystko, wszystko i bieg, i odwiedziny Przylądka i nawet potem Zanzibar. Nie udało mu się załatwić jedynie środka do teleportacji i "przeleciał mnie" ihaaa - tymi samolotami ✈🛫🛬 tryjlard kilometrów fundując pierdyliard turbulencji wraz z efektem końcowym jak zepsucie się samolotu w powietrzu z lądowaniem awaryjnym. Hmm...dobra, ale miało być o biegu. Ale tak tak to prawda, co napisałam z tym samolotem, niestety. Wracamy do tematu :). Zatem pojawiła się realna opcja biegu 30.11.2019 r. w Afryce. Ciekawostką było tylko to, że czas przygotowań trwał 2 m i 2 tygodnie, gdyż 13.09 zachciało mi się operować przegrodę nosową :). Trenerowie mieli co ze mną robić i tak naprawdę wielkie ukłony w kierunku moich dobrych duchów, bo to był mega krótki czas, by coś z takiego warchlaka zdrowia jak ja wyrzeźbić. Jedynie głowa mocna mi pozostała. 

START

Ale taka mądra ta głowa 🤯☠, że o tym, ile trwały te przygotowania przypomniałam sobie w chwili, gdy na trasie nie miałam już sił… a było tak, było i to kilka razy. Odbiór pakietów. 🐧 Odebrałam pakiet dwa dni wcześniej by się nie stresować, zobaczyć miejsce startu i wszystko "oblukać". Miejsce odbioru to polana z rozstawionym namiotem. Czuło się już tą atmosferę biegu i wzrastającą adrenalinę. Chciało się już biec🏃‍♀️🏃‍♀️🏃‍♀️. Wymagane doposażenie należało wyłożyć do pojemnika i następowała bardzo dokładna weryfikacja. Pani była zmartwiona, że nie mam czołówki na baterie i dopytywała, jak ją naładuje jak się wyładuje. Ale zapewniałam, że nie będzie mi potrzebna ;). No chojrak jak nic. Kurtka mogła być tylko przeciwdeszczowa (z folią w środku), buf na głowę, cały plecak z bukłakiem, bidonami, kubek, bandaż elastyczny, folia ochronna, plastry plus strój biegowy. Wszystko miałam :). Po weryfikacji przechodziło się z tym pojemnikiem w inne miejsca. Plecak został także okolczykowany czipem - by móc w ten sposób szybko zawodnika zidentyfikować na trasie. Numerek, koszuleczka, opaska na rękę (jako warunek wejścia na strefę startu) i sio :). Pozostał zatem "tylko" start. Start Wiadomo - sen przed takim wydarzeniem to pojęcie bardzo względne. W strefie startu byłam koło 4.15. Toi toi wiadomo wiele razy i tuż przed startem również. Wiele chodzących w mroku zombie z delikatnym uśmiechem wyrażającym świadomość tego co nadejdzie. Ale atmosferka godna. Jeszcze zmrok. Wyłaniające się z ciemności wniesienia ⛰❤przypominały o nadchodzącym wysiłku. Dobra - nie ma co się ustawiać w pierwszej linii :) - poszłam gdzieś na ¾ startujących. Z tego co pamiętam na liście startowej było coś ponad 400 osób. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ale i było koło 50 DNF. 5.00 - poszli! No z tym poszli to przesadziłam - oni zapierniczali 💪na maksa. Pamiętam czytaną relację jednej z Polek z tego biegu, gdzie pisała, że lecą 4.30 na km! Cóż ja pierwszy km miałam 5.39 i drugi 5.29, krzyczałam do siebie o Boziu o Boziu wiem, że za to zapłacę, ale co tam lecę ….Tempo skończyło się na 3 km bo był już pierwszy podbieg - zeszło do 7 i 8. Nadal godnie. Naprawdę zastanawiałam się czemu wszyscy tak napierają - bo nie uzmysłowiłam sobie, że cut off na pierwszym punkcie podobno jak inni mówili był wymagający. Ale liczyłam to. 

10 km

Pierwszy punkt po 10 km limit 1h 50 min. - przecież panie i panowie, no z całym szacuneczkiem ale luzik. Acha, ładny mi luzik. Biegłam jak dzik. Wyprzedzałam na zbiegach, klęłam na hamujących😁🤣😜. Byłam jak piórko unoszące się nad kamieniami… i to tyle z tej lekkości. Chojractwo musiało się skończyć. Gdzieś około 5km but z nogą został mi w kamieniu😷😡🤬. Wykręcona kostka👿. Stanęłam na środku zbiegu. Teraz klęli wszyscy mnie omijający, pytając czy potrzebuję pomocy. Ależ tak! Jedna nowa noga proszę RAZ! No rzesz cholera jedna, Szybki reset mózgu, myśl myśl… Dobra Ice w sprayu, ibuprom 400, leć leć, bo limit limit!!!Dobra - kuśtykając na jedną nogę ruszam powoli w dół💪. Każdy krok pali, boli. Rozgrzałam się, lecę. Ano tak no to papaaaaaa. Druga kostka!!! F**K i inne ładne słowa😡🤬. Totalna załamka, Myślę..zadzwonię do męża niech szuka innego biegu gdzieś w Egipcie albo jak najbliżej Polski, bo przecież co ja bez nóg tu zrobię😥😭. Idę, idę, myślę, przestaję myśleć, biegnę, napieram🏃‍♀️💪. Kurczę - trochę boli. Widzę na skraju góry leży dziewczyna z rozciętym ramieniem, ma już pomoc ratowników👨‍⚕️👩‍⚕️. Leje się krew...A punktu nie widać. Jest już 10 km i go niema!! Gdzie jest rzesz kurna ten punkt! Czas leci, limit się kurczy! Podchodzę pod górkę - mówię do Pani, Pani niech teraz nie je, bo Pani ma 8 minut do limitu do punktu- niech Pani napiera, bo Pani dostanie DNF. A Pani, ale jaki limit, jaki DNF? Ależ, że jakaż szczęśliwa kobieta :) - Pani przestała jeść widząc jak wszyscy dookoła z zaciśniętymi zębami poginają do punktu, którego nadal pomimo minionego 10 km nie widać. Jest cholera jedna, ale na 12 km. Takie tam małe co nieco w gratisie. Ja wiem, że na treningach czasem dodam jeden czy dwa kaemiki i wiem, że to słodka zemsta od moich ziomali ;). 8 minut przed limitem! całych 8 MINUT! Udało się! 💪Dwie kostki spuchnięte, ale na ibupromie, mózg zwyciężył! Nie dzwonię do męża, niech się nie martwi. Dam radę! Walczę!

SIGNAL HILL

SIGNAL HILL - pierwszy punkt zdobyty!👌 Wszyscy co wychodzą z punktu, uśmiechają się. Jesteśmy zadowoleni, nie ma DNF! Jeden z biegaczy mówi no to teraz się dopiero zacznie. Mam oczy jak kaczor Donald jak zobaczył dolarówki. Ale zacznie się co? Ano wzywanie mamusi i innych świętych rzecze biegacz. Ach jo - rzecze kretik :) (czyli ja). Śmieję się sama do siebie. To taki głupi śmiech samej do siebie 😜- nie wiem co o tym myśleć, więc nie myślę. Napieram. Biegło mi się doskonale - złapałam rytm, nikt mnie nie wyprzedzał :), do momentu, gdy nie spojrzałam, że biegnę skrajem góry, która ma dość silne zbocze, a ścieżka jest wąska i poskładana z pourywanych płytek skalnych. Nie róbcie sobie nigdy tego, by głowa przejęła nad Wami kontrolę. No zakołowało mi się. Straciłam pewność siebie, zwolniłam a aniołowie bezstrachu (tak nazwał innych biegaczy Pan, który zwolnił tak jak ja), mknęli przez półki skalne dotykając powierzchni ziemi w ułamkach sekund. Wiedziałam, że za chwilę się to skończy i w końcu w końcu będzie to co lubię najbardziej! 1000 metrów podejścia.

KLOOFNEK 

To drugi punkt, Bez DNF - był już spory zapracowany zapas czasu. Wyjątkowo, bo nigdy tak nie robię, stanęłam na punkcie uzupełniłam cały bukłak izotonikiem, dwa softflaski uzupełniłam wodą. To pierwszy w moim życiu bieg, gdzie wypiłam z 8 litrów płynów. Dodam, że sama nic nie uzupełniałam - ściągnięto mi plecak, doładowano wszystkim co chciałam i podano gotowca. Pierwszy raz coś takiego mnie spotkało. Chyba naprawdę nie wyglądałam za dobrze :). Tutaj odpaliłam telefon i nakręciłam krótki filmik. Ten odcinek między wysokością 800 m.n.p a różnicą sięgającą do 1800 n.p.m. od startu był dla mnie najpiękniejszym momentem biegu ❤. Nie, nie dlatego że wyprzedziłam około 40 osób :). Około 800 czy 1000 metrów bardzo ostrego podejścia pod górę w magicznej scenerii otaczających, strzępiastych i groźnych gór. Wśród nich mgła. We mgle grający na dudach mężczyzna. Wokół mnie okrzyki dopingujące od turystów i w oddali dźwięk górskich dzwonków sygnalizujących wejście na szczyt biegacza. Idący koło mnie kolega biegowy mówi - oni grają dla nas Wiesz? Musimy dla nich napierać. Trzeba dać tyle od siebie co inni dla Ciebie. Ja to wiem, wiem to doskonale. Nagle ucicha muzyka dudziarza. Ucichają dzwonki na szczycie. Wszyscy stają. Biją brawa. 5 sekund niezapomnianej magii. Czas staje w miejscu. Oklaski rozbijają się echem o skały. Pierwsza i nieostatnia łza staje w moim oku. ❤😍 Ruszamy do przodu. Jakiś miły kolega, którego mijam ;) zagaja rozmowę. Jaki dystans biegnę - patrzy na mój numer a 65? Naprawdę, biegniesz 65? Dasz radę? A po co tak szybko idziesz? Uśmiecham się. Odpowiadam, nie idę szybko naprawdę, kolega z niedowierzaniem pozdrawia, ale już z daleka :). Szczyt wyrasta nagle - i wszystko co dla mnie najlepsze w tym biegu już za mną. Przede mną droga przez mękę. Zbieg😱. Co tam się działo to trudno opisać. Pojawiły się pierwsze wyzwiska i wzywanie mamusi w tym: "O My God, Mummy I wonna go home, this is insane, I knew it will be hard - but something like this? WTF?" I inne. To był bardzo techniczny zbieg, tzn. zsuw w moim wykonaniu. Ogromne kamloty, duże spadki, w tym dobrze pamiętam jeden zjazd "na pająka". Szczelina była dwa razy ode mnie wyższa, a na półce był wystający kamlot, na którego po prostu można było się nadziać jak na pal. Nieuważny zjazd mógł się skończyć naprawdę źle. Spaliłam czwórki. No ni umim zbiegać i tyla :). 12 km zbiegu - 2h! to mój rekord. jestem mistrzem zbiegania, bo zbiegam wolniej niż podchodzę. Ale, drodzy Państwo - tylko 10 osób mnie wyminęło! Zatem zapewniam, że coś na rzeczy musiało być, nie tylko moje fantastyczne "zdolności". Pod drodze minęłam Plattekip George i Table Mountain. Na jednym z tych punktów zgrzeszyłam. Obżarłam się arbuzami🍉🍉🍉- nie wiem, ile tego zjadłam, ale dużo, tak dużo, że po dziesięciu minutach od wyjścia z punktu musiałam szukać wśród kaktusów 🌵🌴🌲ustronnego miejsca na swoje sprawy. Lekko nie było. Uczestnicy "niedoli" na dodatek krzyczeli z oddali czy mi nie pomóc, bo widać było mnie w tych kaktusach. I krzyczeć musiałam, że dam sobie radę ;). Udało się kryzys "kaktusowy" opanować i "mknąć" do przodu. Na tym odcinku, o ile dobrze pamiętam minęłam mnie Dominika Stelmach. Pozdrowiłam i pożyczyłam szczęścia, co odwzajemniła stwierdzeniem, że na pewno jej się przyda. Przyznam, że z wypiekami na twarzy słuchałam po biegu jej relacji, w której określiła ten bieg jako jej najtrudniejszy w jej życiu. I po wysłuchaniu jej relacji jakoś zrobiło mi się o wiele lżej :) 😌. Ten odcinek był dość osobliwy, gdyż pojawił się na horyzoncie znowu zbieg. Uratowały mnie drzewka, na których uprawiałam "tarzaning". Tarzaning to nowoczesna technika biegowa, polegająca na uwieszaniu się na gałęziach i skakaniu w dół o kilka kamlotów. O dziwo bardzo szybko się przyjęła wśród okolicznych bieganów :). Po tak sprytnym wyjściu z patowej sytuacji rozpoczęłam "pędzenie" do kolejnego punktu. I tak dosięgam kolejnego punkty w Alephen Trail.

ALPHEN TRAIL

Według mapy niby 42 km, ale u mnie już koło 45. To przecież trail, wiadomo :). Dobiegam do punktu i kogo widzę? Mój mąż! Ależ to było szczęście❤😍. Pani w punkcie znowu zdjęła mi plecak z pleców, zapytała co naładować, nałożyła z powrotem na plecy i kazała odpocząć, a nawet się przespać, jak chcę, bo jestem 2 h przed limitem na punkcie. Usiąść nie mogłam, bo szybko mi mięśnie stygną. Mężuś stwierdził, że luzik, bo już tylko ok 20 km mi zostało, lecz ja wiedziałam, że to nie będzie zwykłe 20 km. W tym momencie powinnam odpalić wrotki. To mój moment. Zazwyczaj im dłuższy bieg tym więcej mam sił. Lecz nie tym razem. Wrotek nie było i paliwa także. Spalone czwórki na zbiegu, palące paznokcie, raczej ich brak - dawały o sobie znać. Zatem włączyłam tryb "pomału" ale do przodu. Zaczęło się przyjemnie, bo lekko pod górkę; i było mi błogo - teren się wyrównał do mniejszych kamlotów, znowu złapałam lekki rytm. Wokół pojawiały się same znajome z biegu twarze. Raczej już się trzymaliśmy razem. Dotarłam do ostatniego punktu University of Cape Town. Pozostało 10 km. W głowie wiele myśli, ale jest jedna przewodnia. Zrobię to choćbym miała iść na czworakach, ale to zrobię💪. Trasa banalna, lekko pod górkę i potem "tylko" w dół. Jednakże każdy kamień, każdy krok w górę i w dół stwarzał mi ból. Zaciskałam zęby, bo do mety dzielił mnie już tylko jeden "krok". Tuż przed metą przebiegłam skręt i pobiegłam w innym kierunku. Osoba biegnąca za mną zawołała mnie. Krzyczę do niego dziękuję, biegnij. I wiecie co, on powiedział? Że ja zasługuję by być przed nim, a nie on przede mną😮. Bo cały czas byłam "pierwsza". Nie mogłam w to uwierzyć. Poczekał aż wrócę i ruszył za mną. W takich warunkach dotarłam do mety. Rękoma zakryłam twarz, bo trudno było mi uwierzyć, że uniosłam ten bieg. Po raz pierwszy po otrzymaniu medalu popłakałam się.❤

META

Jeśli chcecie przeżyć w Afryce biegową przygodę i poznać trudne warunki, padać i powstawać, umierać i rodzić się na nowo, to polecam z całego serca ❤ Ultra Trail Cape Town. Wierzę, że te zawody dadzą Wam popalić, ale i powracać do tych przeżyć jako coś niezwykłego i niespotykanego. Zapisy już 03.03.2020! https://www.ultratrailcapetown.com/ Następny krok: walka o zdrowie! Być może uda się coś ugrać na koniec roku. Odpuściłam na tą wiosnę takie rewelacje i możliwości jak: Ameryka Południowa: bieg w Patagonii Chilijskiej w Ultra Fiord - 24-24 kwietnia. https://www.ultrafiord.com/ Nowa Zelandia: https://www.taraweraultra.co.nz/ lub https://motatapu.com/event-summary/ultra-run USA: https://worldsmarathons.com/marathon/berryman-trail?q=ultra_marathon, lub Antelope Canyon: https://itra.run/race/2020/71-antelope-canyon/3498-50-mile?fbclid=IwAR08osxB0HwCoENzgJ_24yOdX4TcNr4K8GPTyUOIRnGaZeYSK6TyycnhuGY Australia: https://www.ultratrailaustralia.com.au/ Były Chiny - ale ten tego, chyba lepiej teraz nie ;). Jeśli ktoś dotarł do końca w tej relacji to Gratuluję! Ihaaa :) Trzymajcie się i do usłyszenia w odcinku nr 3 z tego cyklu. #utct